Świadectwa, ORAR II Serpelice, 14-20.08.2017, moderator - ks. Mariusz Żołądkiewicz, Iza i Rafał Pytlakowie - para prowadząca

Nigdy dotąd z takim trudem nie dojechaliśmy na rekolekcje. Dolewanie płynu chłodnicowego zakończyło się awarią alarmu. Kiedy próbowaliśmy wypłacić pieniądze na opłatę za rekolekcje, okazało się, że wszystkie bankomaty w okolicy przestały działać. Jeżdżąc od jednego do drugiego, odczytując wciąż ten sam komunikat „bankomat nieczynny”, zastanawialiśmy się, jakie owoce mogą wyniknąć z tego czasu, skoro już na początku pojawiają się takie przeszkody.

Zobowiązanie dotyczące rekolekcji od momentu wstąpienia do kręgu było dla nas zniechęcające. W pamięci mieliśmy nieudane doświadczenia z oazą ruchu młodzieżowego, gdy piętnaście dni na przemian jedliśmy dżem i mortadelę. Z wyjazdem na OR I zwlekaliśmy ponad cztery lata. Krąg motywował nas i zachęcał, kolejne małżeństwa dzieliły się swoją radością i umocnieniem, lecz pozostawaliśmy na to zamknięci. Na OR I jechaliśmy z głębokim przekonaniem, że udział w rekolekcjach przyśpieszy naszą decyzję dotyczącą odejścia z kręgu. Stało się jednak inaczej. Pierwszy raz weszliśmy do Oazy i doznaliśmy umocnienia. Zostaliśmy przyjęci i zaakceptowani. Byliśmy pewni, że po takim doświadczeniu nic nie mogło pójść źle.
Gdy wyjechaliśmy, do domu zaopatrzeni w dobre chęci i wiedzę, już za bramą zgubiliśmy właściwą drogę. Codzienne życie: praca, dzieci, obowiązki - zaczęły przysłaniać Boga, kolejno pękały kolejne zobowiązania. Byliśmy zbyt źli na siebie by odprawić dialog małżeński, zbyt naburmuszeni, aby się razem modlić, a w końcu zbyt zirytowani by ze sobą rozmawiać. Powoli ustał namiot spotkania, a pustkę, która nastała, wypełnił internet, książki i miałka codzienność.

Na ORAR II do Serpelic przyjechaliśmy razem, ale jakby osobno. Temat zdawał się nie dotyczyć nas bezpośrednio, bo nie mieliśmy zostać animatorami w tym roku. Przyjęliśmy zatem postawę życzliwych słuchaczy. Jednak szybko okazało się, że rekolekcje, które miały być „techniczne” obfitują w momenty prowadzące do wzajemnego zbliżania się małżonków. Plan dnia był tak skonstruowany, że mimowolnie odrzucało się pożeracze czasu – internet, telefon, książkę. Byliśmy my, dzieci, inne rodziny oraz piękne, spokojne okolice, w których czas płynął wolno, tak że było miejsce na spacer i rozmowę. Wyciszenie i udział w codziennej Mszy św. sprawiały, że do naszych serc przebiło się Słowo. To pozwoliło nam usłyszeć o miłości: „Kiedy się kogoś kocha, chce się z nim spotykać”. Zaczęliśmy zadawać sobie pytanie: czy nadal siebie kochamy?

W świecie „poza Oazą” tak łatwo zagubić wszystko, co kiedyś zdawało się być oczywiste. W dniu ślubu nasza miłość wydawała się wieczna i silna, kilka lat potem przykryły ją wzajemne oskarżenia i rozpraszacze uwagi. Na ORAR II odkryliśmy, że zagubienie tych wartości jest pozorne. Świat zewnętrzny może nas wzajemnie od siebie oddalić, ale nie jest w stanie przekreślić sakramentu małżeństwa ani odłączyć od siebie tego, co stało się jednym ciałem.

Najważniejszym dla nas wydarzeniem podczas rekolekcji była modlitwa adoracyjna małżonków w kaplicy przed Najświętszym Sakramentem. Kwadrans przeznaczony dla nas upłynął szybko. Kiedy klęczeliśmy przed ołtarzem, znów byliśmy połączeni jak w dniu ślubu. Pragnęliśmy, aby ta adoracja nigdy się nie zakończyła i z takim pragnieniem wyjechaliśmy z Oazy. Zadając sobie pytanie: jak podtrzymać wzajemną bliskość i obecność Boga w codzienności, znów wróciliśmy do tego, co powinno być dla nas oczywiste. Jak w opowieści o pielgrzymie, który obszedł cały świat aby pojąć, że skarb miał ukryty w swoim ogrodzie, również my odkryliśmy, że depozytem Domowego Kościoła są zobowiązania, które zawierają lekarstwo na większość problemów i wątpliwości. W świecie, w którym kolejne małżeństwa rozpadają się i odchodzą, komplikując życie sobie i swoim dzieciom, trwanie przy sobie ma szczególną wartość. Jest to zadanie ponad siły, gdy nie zaprosimy Boga do naszego małżeństwa i rodziny. Walka o małżeństwo trwa w codzienności, w wytrwałym realizowaniu kolejnych zobowiązań i oczekiwaniu na kolejną Oazę.

Daria i Karol Modro
-----

W te wakacje uczestniczyliśmy w ORAR II organizowanym w sierpniu w Serpelicach przez Izę i Rafała Pytlaków.
Jesteśmy małżeństwem od 20 lat i mamy dwójkę dzieci. Przyjechaliśmy na rekolekcje z wielkim niepokojem i buntem w sercu, niejako "przymuszeni" przez parę prowadzącą. Bo fakt jest taki, że na rekolekcje nie jeździliśmy, mimo tego że w kręgu jesteśmy od lat 10. Dawno temu mieliśmy nieszczęście trafić na bardzo złą organizację na OR I, która mocno utrudniała skupienie na samej idei rekolekcji, a wręcz to uniemożliwiała - trudno mówić o skupieniu, kiedy trzeba jeździć do najbliższego dalekiego miasta po prowiant dla dzieci, bo w ośrodku nie starcza jedzenia dla wszystkich...
Chcemy się podzielić faktem najprostszym, który sami słyszeliśmy wielokrotnie: rekolekcje to święty, inny czas niż zwykły czas urlopu. Słyszeliśmy to nie raz, a mimo to zaskoczyła nas ta prawda, gdy do nas dotarła.
Bardzo dziękujemy Izie i Rafałowi, a także ks. moderatorowi Mariuszowi Żołądkiewiczowi, za organizację, profesjonalne przygotowanie wszystkiego, od treści konferencji po spersonalizowane tabliczki przy pokojach każdej rodziny.

Stan przed rekolekcjami: bunt wobec siebie nawzajem, niechęć do pojechania z mężem/żoną, dialogi małżeńskie nie na temat, mistrzostwo w nienazywaniu problemów po imieniu, cierpienie sobie zadawane. Pokusy, żeby odrzucić propozycję Izy i Rafała. Jednak miałam [Ola] poczucie, że to Pan do nas przemówił za ich pomocą, krótko mówiąc, jak małym dzieciom każe się zbierać, nie wygłupiać, i jechać na rekolekcje. Wszelkie opory przed pojechaniem, brak czasu na przegadanie (o fakcie dowiedzieliśmy się w momencie kiedy mieliśmy taki nawał obowiązków, że nie byliśmy w stanie tego, czy jedziemy nawet ustalić, nie mówiąc już o przemodleniu), fakt, że będziemy z ludźmi których nie znamy, fakt, że łazienki nie ma w pokoju, fakt nareszcie najistotniejszy, że po co jechać - Pan Bóg to wszystko cierpliwie pousuwał. Pokazał nam, że nie raz jeździliśmy w świat bez łazienki i było fajnie - więc to nie jest powód. Pokazał, że nie jedziemy sami, tylko niemal połowa uczestników to małżeństwa z naszego kręgu i rejonu - znane nam z parafii. Dał poznać w końcu poprzez zesłanie mi [Oli] głębokiego przeświadczenia, że temat rekolekcji nie jest istotny (choć o tyle był istotny że to ORAR II, a nie OR, i trwał 6 dni, a urlopy potrzeba było tylko 4, więc przeszkoda typu potrzeba dłuższego urlopu też zniknęła), bo On sam będzie do nas mówił - i czeka na nas.

I przemówił. Doświadczyliśmy niezwykłego rozdwojenia: my jako małżeństwo na konferencjach na temat roli naszej jako animatorów rodzin, animatorów kręgów, na koniec animatorów posług w Ruchu i całym Kościele, dyskutujący i rozmawiający w kręgach - to były owocne spotkania i jak to konferencje - rzeczowe i w bardzo klarowny sposób przedstawiane. Na wszelkie wątpliwości niezastąpiony ks. Mariusz odpowiedział i umocnił, za co chwała Panu. Ujrzeliśmy jak na dłoni nasze zaniedbania wobec siebie i kręgu, a jednocześnie poczuliśmy się zmotywowani do pozytywnej zmiany.
Równolegle jednak trwała nasza wewnętrzna przemiana. Każde z nas, jak dobrze wiedzieliśmy choć baliśmy się przyznać przed sobą samym, przyjechało na rekolekcje z własnym problemem. I każdego dnia w czasie Namiotu Spotkania, Jutrzni, Eucharystii, modlitw w ciągu dnia, w końcu przez naszego 8-latka, który chłonął jak gąbka ducha rekolekcji (wielkie brawa i gorące podziękowania diakonii wychowawczej za ich bardzo ciężki wysiłek w ogarnięciu i zainteresowaniu dzieci w wieku od 6-mcy do 10 lat!) Pan cierpliwie jak kropla drążąca skałę odzierał nas z bielma, które przeszkadzało nam widzieć nasze problemy. Dlatego śmialiśmy się na koniec, że w zasadzie temat rekolekcji był drugorzędny - równie dobrze mógł być jakikolwiek inny, bo to co przeżyliśmy z mężem było wprost od Pana, a nie wynikało z tematu. Tak więc trwaliśmy, walcząc z problemami w sobie i walcząc z małżonkiem, kolejne dni rekolekcji, zastanawiając się jak Pan zamierza nas uleczyć przy takim buncie. Ponieważ to cały czas wydawało się niemożliwe, a zwłaszcza dla Oli niezwykle trudne rozproszenia przy modlitwie uniemożliwiające często skupienie się, pozostało czekać i ufać, coś co nam przychodzi zawsze z ogromną trudnością.

Pierwszą kulminacją był dialog małżeński i nasza pierwsza modlitwa małżeńska, a potem nasz modlitwa przed Najświętszym Sakramentem dokładnie o północy. Umocniły nas i pomogły w postanowieniu o trwaniu w modlitwie małżeńskiej, doprowadziwszy do wielkiej szczerości i otwartości w mówieniu o naszych wadach oraz do wzajemnego przebaczenia. Ale to było za mało. Drugą kulminacją była godzina świadectw, ostatni moment rekolekcji, gdzie usłyszałam wewnętrzny głos że mam [Ola] mówić pierwsza świadectwo (zazwyczaj w czasie jakiegokolwiek dzielenia ułatwiam sobie zadanie prosząc męża aby zaczął pierwszy. Tak miało być i tym razem). Ten głos był ogromnie silny i nakazujący. Mówienie świadectwa było i jest dla mnie ogromnie trudne, a do tego zostało mi powiedziane w duchu, że muszę przedstawić wszystko co przeżyłam, bez owijania w bawełnę i pięknych słówek, które sobie wcześniej ułożyłam, zresztą pięknych zgodnie z prawdą, ale niekompletnych. Ogromnie trudne zadanie - Panie, czemu tego wymagasz? Dlaczego ja? Dlaczego ja pierwsza przed Olkiem? I pewność, że tak mam zrobić. Wiem iż fakt, że to zrobiłam zawdzięczam tylko Panu - pomodliłam się o ciszę (maluchy na sali już się niecierpliwiły, dzieci za oknem krzyczały w zabawie - nasze dzielenie przypadało na koniec grupy, czyli wszystko to trwało już sporo czasu. To wszystko Pan usunął na bok. Miałam ciszę.) i o pokój w sercu. A potem dostałam siłę, żeby się podzielić tym, czym nigdy się nie dzieliłam na naszym kręgu, nawet w rodzinie, zamykając się tym samym na modlitwę wspólnoty i Boże miłosierdzie, czyli faktem niepłodności.
Mamy dwójkę dzieci, ale od lat bezskutecznie czekamy na kolejne, i ten ból narastał we mnie, wraz z tym wielka niezgoda i bunt wobec woli Bożej. Nie wiem do końca, co mówiłam, ale na pewno powiedziałam o tym - a dlaczego miałam mówić pierwsza dowiedziałam się jak Olek zaczął swoje świadectwo. Dla mnie było ono wstrząsem - widziałam po raz drugi, może trzeci w życiu, jak mój elokwentny i pewny siebie mąż płacze. Wtedy zrozumiałam że moim świadectwem Pan się posłużył, żebym pomogła Olkowi, a jego świadectwo było dla mnie wstrząsem i jednocześnie umocnieniem. Nagle wszystkie nasze postanowienia rekolekcyjne, które zdążyliśmy podjąć - przestały być po ludzku trudne. Uwierzyłam - uwierzyliśmy oboje - że Pan nas odmienił.

Wróciliśmy odnowieni i pewni, że zadziałał tu Pan. Po takim długim wstępie mogę powiedzieć tylko tyle, że zamierzamy pracować dalej nad naszym świadectwem poprzez - po prostu - powrót do rzetelnie wypełnianych zobowiązań, i do pracy nad sobą i wsparcia siebie nawzajem i naszych współbraci. Uznaliśmy, że to będzie najlepsze świadectwo po tym, jak opadną emocje i dogoni nas życie codzienne - czyny, a nie słowa. Ufamy Panu, że nas w tym postanowieniu nie opuści.

Z Panem Bogiem,

Aleksandra i Aleksander Lipowscy
-----

Jesteś tu:

Serwis wykorzystuje pliki cookies w celach wskazanych w polityce prywatności. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies, w zakresie odpowiadającym konfiguracji Twojej przeglądarki.

Polityka prywatności