Świadectwa, OR I Rabka Zdrój, 3-19.08.2019, moderator - ks. Marcin Łuczak, para prowadząca - Agnieszka i Dariusz Korachowie

Ostrzegano nas, że wyjazd na rekolekcje będzie się wiązać z trudnościami. W naszym przypadku zaczęły się one jednak dopiero po przyjeździe, drugiego dnia. Tematy wykładów rozmijały się z naszymi oczekiwaniami. Szkoła śpiewu wydawała się raz infantylna, innym razem ponura. Na spotkaniach kręgów zawsze brakowało czasu. Skrypt, zamiast pomagać, wydawał się dodatkową przeszkodą ze swoim archaicznym językiem i enigmatycznymi pytaniami, luźno tylko nawiązującymi do sugerowanej listy cytatów. Dialog małżeński zakończył się katastrofą – niewiele brakowało, a rozstalibyśmy się. Nie było więc łatwo.

W przedziwny sposób byliśmy za to zgodni, krytykując sensowność naszego przyjazdu oraz program rekolekcji. Stopniowo zaczynało się w nas pojawiać poczucie rozczarowania i wyobcowania. Co kilka dni przeżywaliśmy kolejny kryzys, nosząc się z zamiarem wcześniejszego wyjazdu. Bóg nie zostawiał nas samych – w trudniejszych momentach dawał nam znaki. Zazwyczaj subtelnie, słowami osób, które spotykaliśmy na korytarzu. Raz, w kaplicy, bardziej bezpośrednio – zostawiając w głowie pytanie, czy chcemy zrezygnować z łask, jakimi zamierza nas obdarować.

Największy kryzys przyszedł dwunastego dnia rekolekcji. Dialog małżeński był taką katastrofą, że straciliśmy motywację do kolejnych spotkań. Informacja, że czeka nas wyjazd na Dzień Wspólnoty, przelała czarę. Postanowiliśmy, że mamy dość wrażeń i czas odpocząć. Zaraz po piątkowej Jutrzni poszliśmy do animatora naszego kręgu, aby powiedzieć, że już tego nie dźwigamy i nie chcemy jechać na Dzień Wspólnoty. Staszek dzielnie przyjął cios – powiedział, że jest mu przykro, ale decyzja należy do nas. Byłem wówczas przekonany, że postępuję właściwie. Moim priorytetem stało się odbudowanie dobrych relacji z żoną oraz z naszymi dziećmi. Pomysł spędzenia dnia na rodzinnej wycieczce do Krakowa wydawał się całkowicie racjonalny. Dobre samopoczucie animatorów mało mnie obchodziło. Wróciliśmy do naszego pokoju i wtedy moja żona powiedziała krótko „Maciek, jedziemy”.

Popatrzyłem na moją żonę, nie bardzo wiedząc, co jej powiedzieć. Z jednej strony to dla niej chciałem zrobić nam dzień wolny – wydawało mi się, że męczy się na tych rekolekcjach bardziej ode mnie. Ale czułem, że na ten dzień wolny pojechałaby z poczuciem winy. Westchnąłem więc głośno, dając w ten sposób do zrozumienia, co sądzę o tym pomyśle i powiedziałem „OK, niech będzie. Zrobię, jak zechcesz”.

Wychodząc dowiedzieliśmy się, że jedna z par naszego kręgu nie może jechać z powodu dolegliwości. Zanosiło się na to, że jeśli nie pojedziemy, to na Dniu Wspólnoty będzie tylko jedno małżeństwo oraz animatorzy. Byliśmy zaskoczeni, ale większej refleksji u nas to nie wzbudziło. Kilka chwil później byliśmy już w samochodzie. Włączyłem muzykę i skupiłem się na wykonaniu zadania – dowiezieniu nas wszystkich na miejsce. I wtedy to się stało. W jednej chwili moje pole widzenia zawęziło się do tablicy rejestracyjnej jadącego przed nami samochodu. Całe otoczenie stało się zbiorem nieostrych plam bez znaczenia. Ułamek sekundy później znów widziałem normalnie, a mojej głowie pojawiła się myśl: „To nie o was chodziło”.

Spojrzałem na żonę i powiedziałem: „Słuchaj, a może tu chodziło o to, aby zniechęcić Staszka i Agatę do bycia animatorami? Za dużo tu przypadków. Przecież nasz krąg został uszczuplony już na starcie rekolekcji. Jedno małżeństwo nie dojechało. Drugie właśnie dzisiaj się rozchorowało. Mało brakowało, a przez nasze fochy też byśmy nie pojechali. Jak myślisz, nie odebrałoby im to chęci do dalszego angażowania się w rekolekcje? Może te nasze trudności brały się właśnie z tego, żeby dali sobie spokój z byciem animatorami? Przecież Staszek mówił, że jemu te rekolekcje są potrzebne, aby utrzymać się na pokładzie, gdy wokół fale grzechu zmywają kolejne osoby. A tu – połowa kręgu nieobecna. Ja bym się na jego miejscu mocno zniechęcił, widząc taką absencję”.

Moja żona była zaskoczona – miała właśnie podobną myśl! Była jednak w takim szoku, że przez chwilę nic nie mogła powiedzieć. Czuła, że schodzi z niej całe napięcie, a jego miejsce wypełnia spokój. W końcu powiedziała: „Maciek, On jednak istnieje! Tam naprawdę ktoś o nas myśli i daje nam drugą szansę”!

Od tego momentu jakby zdjęto z nas ciężary. Przypomniało mi się wtedy, co powiedział ksiądz Marian Rajchel – zły duch stara się działać w ukryciu, a jego przegrana zaczyna się od zdemaskowania. Ani moja żona, ani ja, nie potrafimy rozeznać, czy za naszymi trudnościami rzeczywiście kryło się działanie Złego. Oboje jednak wierzymy, że to Bóg sprawił, że w jednej chwili pomyśleliśmy to samo. To On zdjął z nas ciężary i niepokoje, a w nasze serca wlał radość i spokój.

Na miejsce spotkania dojechaliśmy z zupełnie innym nastawieniem. Po raz pierwszy cieszyliśmy się, widząc naszą grupę. Nawet ludzie, którzy z niewiadomych powodów wcześniej nas irytowali, tym razem wydawali się bardzo sympatyczni. Dowiedzieliśmy się później, że te rekolekcje były dla Staszka i Agaty debiutem w roli animatorów. Ich przyjazd od samego początku wisiał na włosku, a trudności piętrzyły się zanim jeszcze dojechali na miejsce. Tak – do zniechęcenia od dalszej posługi brakowało im bardzo niewiele.

A jednak – On istnieje! I dyskretnie aranżuje „przypadki”, aby dać nam kolejną szansę.

Jesteś tu:

Serwis wykorzystuje pliki cookies w celach wskazanych w polityce prywatności. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies, w zakresie odpowiadającym konfiguracji Twojej przeglądarki.

Polityka prywatności