Kochani,
dla tych, ktorzy nie mogli być na Rejonowym Dniu Wspólnoty zamieszczamy konferencję przygotowaną przez moderatorkę wspólnoty młodzieżowej Agnieszkę Dzięgielewską dotyczącą posłuszeństwa Kościołowi i pasterzom. Jest ona napisana na podstawie artykułu jej autorstwa zamieszczonego w „Wieczerniku” nr 180 (lipiec-sierpień 2011).
Posłuszeństwo Kościołowi przejawia się w posłuszeństwie biskupom. Kapłanom też,
jednak oni wypełniają swoją posługę w imieniu biskupów i z ich posłania, dlatego to o
posłuszeństwie biskupom będzie dzisiaj mowa.
Biskup. Według definicji „zwierzchnik Kościoła lokalnego (diecezji), odpowiedzialny
za całokształt życia religijnego w diecezji”. Definicja ta bywa równie sucha i lakoniczna,
jak daleki i niezrozumiały jest ten, o kim mówi. Zasadniczo wychodzi na to, że biskup, to
zgrzybiały starzec, dziwnie ubrany, który albo mówi nudne kazania, albo pisze nudne listy,
które księża wprawdzie muszą odczytywać z ambony, ale nikt ich nie słucha. Czasem biskup
to ten, który ma władzę nad księżmi i może ich przenosić na lepsze lub gorsze parafie. Albo
ten, kogo znamy z telewizji, bo albo jakiś skandal z jego udziałem się odbył, albo coś o
polityce mówił, albo – w najlepszym przypadku – wypowiadał się w imieniu Episkopatu. No i
jeszcze do bierzmowania jest niezbędny. Z reguły biskup pozostaje dla wiernych bezimienny,
choć co niedziela słyszą jego imię w Modlitwie Eucharystycznej. Odległy jak Ziemia od
Słońca, niedostępny, obwarowany słowami „audiencja”, „ekscelencja” czy „metropolita”. Kto
by to rozumiał? Pytanie „po co nam biskupi i dlaczego mamy ich słuchać” wywołuje najpierw
konsternację i zmieszany uśmiech, potem chwilę milczenia, a na końcu niepewną odpowiedź,
że ktoś musi jakoś organizacyjnie instytucję Kościoła ogarniać.
Termin „biskup” wywodzi się z greckiego „episkopos” – słowa oznaczającego namiestnika,
urzędnika komunalnego, przedstawiciela czy przełożonego czuwającego nad budowlą
czy zasobami pieniężnymi. W Nowym Testamencie termin ten został użyty 5 razy.
Raz odnosi się do Chrystusa jako pasterza i stróża (1 P 2,25), natomiast w pozostałych
czterech przypadkach określa ludzi, którzy pełnią funkcję lub służbę we wspólnocie
(oddawane często w tłumaczeniach jako „starsi”). U źródła bycia biskupem leży więc
zatroskanie o wspólnotę, o jej dobro, realizowane poprzez służbę i wzięcie za tę wspólnotę
odpowiedzialności. „Uważajcie na samych siebie i na cale stado, w którym Duch Święty
ustanowił was biskupami” (Dz 20,28a) – poucza Pismo Święte zwierzchników Kościoła.
Analogicznie ci, którzy tą opieką biskupa zostali objęci, zobowiązani są do posłuszeństwa w
wierze i przez wiarę oraz do troszczenia się o swojego biskupa.
Skąd się więc bierze biskup? Niby wiadomo, że z wyboru, że z nominacji papieża. Ale jak?
To długi i skomplikowany proces, podczas którego bierze się pod uwagę kryteria określone
w Biblii (moralność, osobowość, podejście do ludzi) i Kodeksie Prawa Kanonicznego
(wykształcenie, staż kapłański, opinia w otoczeniu, predyspozycje do kierowania ludźmi
i zarządzania diecezją). Po wyborze kandydat otrzymuje sakrę biskupią, czyli najwyższy
stopień święceń kapłańskich, a co za tym idzie łaskę i pomoc Ducha Świętego.
Jakie to ma znaczenie dla nas i dlaczego mamy słuchać biskupów?
Jeśli weźmie się pod uwagę wszystkie wypisane powyżej warunki, nie sposób nie zauważyć,
że wybór i nominacja biskupa nie jest jakimś kaprysem czy widzimisię jednego człowieka,
nawet gdyby tym człowiekiem miał być sam papież. Wybór poprzedzony jest długotrwałym
rozeznaniem, co do którego wierzymy, że odbywa się w asystencji Ducha Świętego. Dlatego
właśnie, przez wiarę, musimy zaufać Kościołowi, że pasterz, którego dał konkretnej diecezji,
jest dla niej rzeczywiście najlepszym pasterzem. W najgorszym możliwym przypadku, kiedy
trudno to przyjąć z wiarą i nadzieją, zawsze można odwołać się do posłuszeństwa, ćwiczenia
się w cierpliwości i innych cnotach (kto wie, może to właśnie jest w diecezji najbardziej
potrzebne…) oraz nadziei, że Pan Bóg potrafi z każdej sytuacji wyprowadzić dobro…
Jednak optymistycznie i z nadzieją możemy założyć, że teoretycznie biskup nie został nam
dany do zanudzania nas niezrozumiałymi listami oraz do odbierania od nas hołdów, ale do
zupełnie innych celów. Dlaczego więc teoria często tak bardzo odbiega od praktyki?
Po pierwsze biskup został posłany, aby głosić Ewangelię. Wiara rodzi się ze słuchania, a nikt
sam sobie Ewangelii głosić nie może. Nie może sam sobie udzielić łaski przemawiania na
mocy autorytetu Chrystusa. Nie może sam sobie uzurpować władzy przemawiania i nauczania
w sprawach moralności i wiary w imieniu Kościoła. Wszystko to może się realizować
tylko przez nadanie i posłanie. Posłanie do konkretnej wspólnoty. Słowa biskupa są więc
skierowane do konkretnej wspólnoty, są odpowiedzią na jej konkretne zapotrzebowania, które
biskup dostrzegł. Co jednak zrobić, kiedy ziewając słuchamy kolejnej tyrady?
Przede wszystkim nie każdy list, który czytany z ambony jest koszmarnie nudny,
rzeczywiście jest nudny. Wiele zależy od umiejętności czytającego (nawet najciekawsza
opowieść czytana monotonnie uśpi po 10 minutach) i od nastawienia słuchaczy (skoro z
góry zakładamy, że będzie nudne, to będzie na pewno). Czasem warto sięgnąć do treści
listu (często są publikowane w internecie na stronach kurii) i spróbować wydobyć z niego,
o co właściwie biskupowi chodziło i co jest przedmiotem jego troski. Bo może rozeznanie
ma dobre, tylko na słowa tego nie umie przełożyć. Albo tekst czytany wydaje się dużo
sensowniejszy niż jego słuchany z ambony odpowiednik (to się zdarza zadziwiająco
często…). A jeśli podzielimy się swoimi odkryciami ze wspólnotą czy innymi wiernymi
w parafii, to korzyść z podjętego wysiłku będzie jeszcze większa. Zwłaszcza, że wtedy nie
będziemy już mogli poprzestać na zwyczajowym „wysłuchane i idziemy do domu”, ale
będziemy zobowiązani wyciągnąć z tej nauki wnioski dla siebie i swojego postępowania.
Wtedy dopiero będziemy mogli powiedzieć, że NAPRAWDĘ pozwalamy, aby biskup był dla
nas pasterzem. Wiem, to trudne. Ale nikt nie obiecywał, że posłuszeństwo Kościołowi będzie
miłe, lekkie i przyjemne.
Druga sprawa to sakramenty sprawowane przez biskupa. To on jest ich szafarzem, sam,
lub za pośrednictwem swoich współpracowników – prezbiterów. Dlatego kiedy biskup
sprawuje sakramenty, ukazuje się ich cała pełnia. Można mieć zastrzeżenia, że Msza z
biskupem zawsze taka długa, a chóralne pienia trudne do zniesienia. Czasem to prawda.
Sztywna konwencja spotkań biskupa z wiernymi nie pomaga w budowaniu wzajemnej
relacji. Nie można zapomnieć o obowiązującej w kuriach biskupich etykiecie. Biskup
musi być człowiekiem o mocnym kręgosłupie, aby się przez mur biurokracji przebić. Jego
współpracownicy – często w najlepszej wierze – budują wokół niego mur, starając się
sprawiać wrażenie „niedostępności” biskupa. Wszystko po to, aby był bardziej otaczany
szacunkiem i poważaniem. Często w grę wchodzi przemęczenie. Brzemię odpowiedzialności
za duchowe sprawy diecezji, mnóstwo pracy związanej z organizacją życia kościelnego
oraz wszystkie uroczystości, w których biskup chce lub powinien (czasem jedno i drugie)
uczestniczyć – to też może powodować zdystansowanie się wobec otoczenia. I chyba nic nie
możemy na to poradzić. Chyba tylko tyle, że jeśli kiedyś będziemy mieli okazję wykonać
wobec biskupa ludzki gest, zróbmy to. Nie mówię, żeby od razu na powitanie klepać go po
plecach, ale życzliwa rozmowa w sytuacji, kiedy będą sprzyjające warunki, nawet o pogodzie,
jemu też pozwoli odpocząć od całej tej skostniałej etykiety. Bo – choć czasem zdarza się nam
o ty zapominać – biskupi też są zwykłymi ludźmi…
I trzecia sprawa, chyba najtrudniejsza – co począć z biskupem, z którego poglądami
nijak nie możemy się zgodzić, a posłuszeństwo wydaje się nie tylko niemożliwe, ale i
szkodliwe?
Przede wszystkim trzeba pamiętać, że biskup jest człowiekiem, który może popełniać błędy.
Kościół nigdy nie zalecał ślepego słuchania biskupów. Nieomylnością z tytułu swego urzędu
cieszy się tylko Biskup Rzymu, czyli papież, gdy jako najwyższy pasterz i nauczyciel
wszystkich wiernych Chrystusowych, ogłasza definitywnym aktem naukę dotyczącą
wiary i obyczajów. I wracając do rozważań o nudnych listach biskupich – warto wsłuchać się w poglądy i naukę biskupa, a potem, zgodnie z nauką Pisma
Świętego, przyjąć ją jako swoją lub nie. „Prosimy was, bracia, upominajcie niekarnych,
pocieszajcie małodusznych, przygarniajcie słabych, a dla wszystkich bądźcie cierpliwi!
Uważajcie, aby nikt nie odpłacał złem za złe, zawsze usiłujcie czynić dobrze sobie nawzajem
i wobec wszystkich! Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie! W każdym położeniu
dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was. Ducha nie
gaście, proroctwa nie lekceważcie! Wszystko badajcie, a co szlachetne – zachowujcie!
Unikajcie wszystkiego, co ma choćby pozór zła” (1 Tes 5, 14-22). To bardzo – wydawałoby
się – prosta nauka, pozwalająca odnaleźć się w trudnej sytuacji. Cierpliwość i pogoda
ducha pozwolą unormować ciśnienie po jakiejś mocno emocjonującej wypowiedzi biskupa.
Świadomość tego, że biskup może być również małoduszny czy słaby, umożliwi spojrzenie
na niego innymi oczyma. Dostrzeżenie, że Bóg posługuje się nawet niedoskonałymi
narzędziami będzie ćwiczeniem pokory i powodem do dziękczynienia, bo przecież każdy
z nas ma swoje za uszami, a Pan Bóg i nami chce się posługiwać. Rozeznanie, co jest
szlachetne i godne zachowania, a co nie, pozwala nam pozostać wolnymi i żyć w zgodzie z
własnym sumieniem. Kiedy już naprawdę nie da rady inaczej – Pismo Święte pozwala nam
nawet upominać.
Ale najważniejsze wezwanie tej nauki jest gdzie indziej. „Nieustannie się módlcie”. „Módlcie
się jeden za drugiego, byście odzyskali zdrowie. Wielką moc posiada wytrwała modlitwa
sprawiedliwego” (Jk 5, 16b). Módlmy się za naszych biskupów, za kapłanów. To nie jest
tylko sprawa księdza, który wypowiada imię biskupa w Modlitwie Eucharystycznej. Nie
wystarczy sporadycznie odmówione wezwanie za biskupa w Liturgii Godzin. Biskupi
potrzebują naszej modlitwy, niezależnie czy będziemy się modlić o to, by stali się lepszymi,
czy o wytrwanie w dobrym dla nich. To jest nasz obowiązek, jako tych, którzy są ich władzy
poddani. Wzajemna modlitwa za siebie nawzajem rodzi pewną więź, dzięki której łatwiej jest
się słuchać i rozumieć. Zadbajmy o to, aby z naszej strony wszystko, co można w tej kwestii
zrobić, zostało zrobione sumiennie i z zaangażowaniem. Reszta należy do Ducha Świętego,
który jest dawcą jedności.