Świadectwa, RE Laskowice, 22-27.08.2023, moderator - ks. Mateusz Szerszeń, para prowadząca - Marzena i Marek Sawułowie

Jesteśmy małżeństwem od 16 lat, mamy czwórkę dzieci. W Domowym Kościele jesteśmy na etapie pilotażu, więc tak naprawdę dopiero zaczynamy drogę w tej wspólnocie. Na spotkaniach animatorzy namawiali/proponowali/zachęcali, aby koniecznie wybrać się w wakacje na rekolekcje. Trafiliśmy na ofertę rekolekcji w Laskowicach, która zarówno pod względem finansowym jak i długości wydawała nam się strzałem w dziesiątkę.

Przemek:
Nie byłem zwolennikiem spędzania 15 dni urlopu na rekolekcjach. Nie byłem też pewny, czy dzieci tyle wytrzymają. Dlatego rekolekcje sześciodniowe potraktowałem testowo. Z perspektywy odbytych już rekolekcji mogę powiedzieć, że test został zaliczony, bo zarówno ja, jak i dzieci byliśmy bardzo zadowoleni. Kiedyś powiedziałbym: „przypadek”, teraz powiem, że to raczej Łaska Boża.
Już na samym początku, zaraz po przyjeździe do Laskowic, przeżyłem szok. Otwieram bagażnik, żeby wyjąć rzeczy, a tu nagle pojawia się jakiś koleś, który nie dość, że wygląda, chodzi i mówi praktycznie tak samo, jak syn znajomych z naszej wsi, to jeszcze zabiera mi walizki i ciągnie je do naszego pokoju. Na szczęście okazało się, że ten „koleś" ma inaczej na imię i nie jest synem tych znajomych, ale... jest naszym animatorem w kręgu. A im więcej mieliśmy spotkań w kręgu, tym bardziej czułem, że ten „koleś" ma po prostu takie same problemy jak ja, co było dla mnie kolejnym szokiem. Kiedyś powiedziałbym: „przypadek”...

Pierwszego dnia mieliśmy na Eucharystii konferencję o działaniu miłości Bożej. Kazanie, które wygłosił ksiądz, było jeszcze tego samego dnia początkiem mojej pierwszej rozmowy z żoną. Nie do końca zgadzałem się ze wszystkim, co zostało powiedziane, i tak sobie z żoną dyskutowaliśmy na ten temat. Żona zadała mi wtedy proste pytanie: "Czy widzisz gdzieś przykłady miłości Bożej w Twoim życiu?" Odpowiedziałem, że w zasadzie to nie, z wyjątkiem jednej sytuacji dotyczącej naszego syna. Zdiagnozowano u niego pewne wady mózgu, ale jak do tej pory rozwija się bardzo dobrze, zadziwiając swoim rozwojem nie tylko nas, ale również lekarzy. To było jedyne, co dostrzegałem. Tak zakończył się pierwszy dzień. Jakie było moje zdziwienie następnego dnia, gdy na pierwszej grupie dzielenia przeczytałem na kartce dokładnie takie samo pytanie jak to, które zadała mi żona. Możecie się domyśleć sami… Przypadek? Świadectwo żony oraz innych pokazały mi, że Bóg codziennie działa w moim życiu. Dopiero wtedy to zobaczyłem.
Następną rzeczą, która wywarła na mnie ogromne wrażenie, było to, o czym wspominałem na początku, czyli nasz animator i jego problemy. Słuchałem tego co mówi z oczami otwartymi jak pięciozłotówki i nie mogłem uwierzyć, w to co słyszę. Jego problemy były moimi problemami, a myślałem że tylko mnie dotyczą. Przypadek? Uważam – tak jak pewnie każdy na tych rekolekcjach – że trafiłem do takiej grupy i do takiego animatora, do jakiego miałem trafić. Przypadek?
Z rekolekcji na pewno zapamiętam też obrazy, które były pokazywane w czasie konferencji i bardzo dobrze ilustrowały pewne problemy. Pierwszy obraz to kamień (nasze serce), na który lano wodę (łaskę Bożą). Ile by się tej łaski nie wylało na ten kamień, to on i tak tej wody nie przyjmie. Wszystko po nim spłynie. Drugi obraz to różnej pojemności naczynia: naparstek, szklanka i ogromna miska. W każdym zmieści się inna ilość wody. Te naczynia to też nasze serca, a woda to łaska, która zawsze wypełnia naczynie do pełna, natomiast tylko od nas zależy, jak duże to będzie naczynie. Mocne to było.
Ostatnia, ale bardzo ważna sprawa: dialog małżeński oraz randka! Próbowaliśmy podejmować już kilka razy dialog, ale NIGDY nam nie wychodziło. Do tej pory kończyło się to raczej źle: byliśmy bardziej pokłóceni niż pogodzeni. A tu nagle, na rekolekcjach, udało się nam w końcu szczerze porozmawiać, otworzyć i chyba pierwszy raz w życiu przeprowadzić dialog. Do tej pory to właśnie ja byłem tym „blokerem” rozmów, to ja miałem serce z kamienia, a na łaskę Bożą podstawiałem naparstek. Teraz już wiem, że lepiej przyjść z miską. Przypadek?

Na świadectwach mieliśmy nie wypowiadać się na tematy z nim nie związane, ale musiałem. Organizacja była po prostu rewelacyjna. Wszystko było dopięte perfekcyjnie. Diakonia wspaniale zajmowała się dziećmi. To nie odbywało się na zasadzie przetrwania i włączania bajek, ale obejmowało autentyczne zabawy z dziećmi, zabawy sportowe, lepienie z masy solnej, kolorowanie – no po prostu wszystko idealnie! Diakonia była doskonale zorganizowana. Dodatkowo, te rekolekcje były bardzo rodzinne. Wspólne zabawy sportowe całej rodziny z bieganiem po całym ośrodku i rozwiązywaniem zadań, zabawy przy ognisku, wspólne śpiewy. Po prostu wszędzie było czuć obecność Boga – nawet w zmywaniu naczyń! Przypadek?

Wyjechałem z tych rekolekcji podbudowany. Podbudowany tym, że nie tylko ja mam takie problemy, ale inni ludzie też, lecz potrafią je rozwiązać z Bogiem – a skoro inni potrafią, to i ja. Podbudowany tym, że wytrwałem na tygodniowych rekolekcjach, to wytrzymam i na dłuższych! Tym, że dzieci były zachwycone rekolekcjami i mogły zobaczyć, że Kościół może być fajny! Tym, że są rodziny podobne do naszych, które żyją podobnymi wartościami i że one też mogą wytrwać na dłuższych rekolekcjach, bo z tych nie chciały wyjeżdżać. Wreszcie tym, że jest szansa na dialog małżeński!
Często powtarzam słowo „przypadek”. Nie przez Przypadek. Od teraz w moim życiu już nie ma przypadków. Od teraz w moim życiu jest łaska Boża.

Justyna:
Już w pierwszych minutach po przyjeździe zaskoczyła mnie otwartość ludzi. Jestem osobą raczej nieśmiałą i nie mam łatwości do rozmów z nieznajomymi, a tu od razu zagadują i otwierają przed tobą serce. Nie rozmawiałam o kwiatkach i pogodzie, żeby jakoś przetrwać „zaczepkę”, ale czułam, jakbym znała tych ludzi od lat. Czułam, że ja też mogę się przed nimi otworzyć. Dla mnie to było niesamowite – tak swobodnie rozmawiać z ludźmi, których znałam kilka dni.
Nie przeżyłam na rekolekcjach spektakularnego nawrócenia albo wielkich emocji, ale Pan Bóg zasiał w moim sercu małe ziarenka, które mam nadzieję wydadzą wielkie owoce.
Pierwszym ziarenkiem jest modlitwa do Ducha Świętego. Poczułam, że dobrze byłoby zapraszać Go każdego dnia, do każdej modlitwy, a nawet każdej czynności, którą wykonuję. Jestem nauczycielem i czasem mimo starań nie jest mi łatwo dotrzeć do ucznia. Przez świadectwo jednej z par zobaczyłam, że warto Ducha Świętego zapraszać do pracy i własnych słabości. Myślę, że to jest coś, o co powinnam zadbać bardziej niż dotychczas.

Drugim ziarenkiem był obrazek, który dostaliśmy przed przyjęciem Jezusa jako Pana i Zbawiciela. Na tym obrazku Jezus stoi przed drzwiami i delikatnie w nie puka. Wtedy zrozumiałam, że Pan stoi przed moimi drzwiami i do mnie puka… Zawsze tam jest! Tylko pytanie, czy ja Go wpuszczę do środka? Zrozumiałam też, że Jezus chce być zaproszony do mojego życia; nawet do bałaganu, który akurat w nim jest. Jeśli Go wpuszczę, to pomoże mi wszystko poukładać. Będzie sprzątał razem ze mną. Dotarło do mnie, że Jezus nie czeka, aż będę idealna i wtedy otworzę drzwi. On pragnie wejść teraz, dziś!
Ogrom Bożej łaski wylał się na nas podczas dialogu małżeńskiego. Słuchaliśmy wcześniej różnych nauk dotyczących dialogu w małżeństwie, w różny sposób prezentowanych, ale kiedy próbowaliśmy w domu, to tylko zaostrzało nasze konflikty. Jak na rekolekcjach dotarło do mnie, że teraz będzie czas na dialog, to wróciły złe wspomnienia. Jednak kiedy przeczytałam modlitwę, zrozumiałam, że musimy sobie te wszystkie nieudane próby przebaczyć, wyrzucić z pamięci i znowu spróbować. Przez chwilę nie było łatwo, ale potem przyszło uwolnienie od wspomnień i czas dialogu okazał się wspaniałym czasem. Dało to nam nadzieję i siłę do tego, żeby znów próbować. Warto też wspomnieć, że bardzo dużo dobra wniosło dzielenie w kręgach i świadectwa. Słuchanie o tym, jak inni ludzie doświadczają Boga, jak sobie radzą z problemami w życiu i jakie mają sukcesy i trudności na drodze wiary, było dla mnie bardzo ubogacające i inspirujące. To był bardzo dobry czas dla mnie, dla Przemka, dla naszego małżeństwa i dla naszej rodziny.

Przemek:
W ramach bonusu dodam jeszcze świadectwo z drogi powrotnej do domu.
Kiedy wracaliśmy, zepsuł się nam na autostradzie samochód. Gdybym nie był po rekolekcjach, to wściekałbym się potwornie, a tak, jak przy 140 km/h wystrzeliło nam coś pod maską, spod samochodu zaczął lecieć dym, a pedał gazu na nic nie reagował, mi nawet puls nie przyspieszył. Dodatkowo, od 24 sierpnia (czyli 3 dni wcześniej) wystartowało mi nowe ubezpieczenie, w którym po raz pierwszy w historii (a prawo jazdy i różne samochody mam już ponad 20 lat) wykupiłem AC z holowaniem (lawetą) bez limitu kilometrów. Przypadek?

Za to wszystko, co przeżyliśmy na rekolekcjach, za to, co w nas zostało i co będzie trwać i owocować, BOGU NIECH BĘDĄ DZIĘKI!

Justyna i Przemek
-----

Moje świadectwo zaczyna się wiele lat temu, gdy byłam w gimnazjum. Pochodzę z rodziny alkoholików, którzy uważali, że w życiu najważniejsze są oceny i posłuszeństwo. W domu nie było nigdy miłości, zrozumienia, ciepła i prawdziwej wiary w Boga. Nie było też rozmów, relacji i wszystkiego, czym powinna żyć prawdziwa rodzina. Były oczekiwania, rozkazy i dyscyplina, wprowadzana siłą – chociaż na zewnątrz wyglądaliśmy na normalną rodzinę (jak na standardy tamtych czasów).

Na okres gimnazjalny przypadł chyba najgorszy czas mojego życia, gdy myślałam, że dalej już nie dam rady. Przez ten trudny okres musiałam przechodzić całkowicie sama. Nikt z otoczenia nie wiedział, co się dzieje w domu, więc też nie mógł mi pomóc. Ale też nikt się nie interesował, a ja bałam się, że jak komuś powiem, to mi nie uwierzy albo będzie jeszcze gorzej. Dobrze pamiętam strach przed każdą wywiadówką, gdy zastanawiałam się, czy tym razem uda mi się przetrwać, bo rodziców oczekiwania względem ocen nigdy nie były spełnione. Zawsze dało się lepiej, zawsze było źle, a przeważnie bardzo źle – w ich ocenie. Pamiętam, jak kilka dni przed wywiadówką modliłam się, żeby przetrwać. Wprawdzie miałam babcię, która wiem, że mnie kochała i zawsze starała się pomóc i mnie chronić, ale była 190 km od nas i nie mogła mnie chronić codziennie. Mogła rozmawiać i tłumaczyć rodzicom, że nie mogą pewnych rzeczy robić, ale to pomagało tylko na chwilę, w dłuższej perspektywie powodując coraz większy konflikt między babcią a moją matką, który był rozładowywany na mnie.

Po jednej z wywiadówek postanowiłam, że więcej nie dam rady. Napisałam list, obmyśliłam plan, poprosiłam młodszą siostrę, że jeśli coś się stanie, to ma przekazać list rodzicom, i czekałam na sytuację, gdy dojdę do granicy wytrzymałości i już dalej nie dam rady. Nie chciałam tego robić, żeby nie sprawiać przykrości babci, ale jednocześnie z każdym kolejnym miesiącem miałam coraz mniej sił. Wtedy, w 2 klasie gimnazjum, lekcje religii w mojej klasie zaczął prowadzić ks. Artur, który bardzo mi wtedy pomógł (to był akurat czas przygotowań do bierzmowania). Z jego pomocą potrafiłam znaleźć spokój – na różnych nabożeństwach w kościele, ale nie tylko. Ks. Artur rozsiewał wokół siebie aurę spokoju, zrozumienia i ciepła. Przy większych kryzysach zawsze znalazł chwilę na rozmowę. Nie znając całej mojej historii i tego, co działo się u mnie w domu, nadal potrafił mi pomóc i podbudować psychicznie. Zbliżył mnie do Boga, a to bardzo pomagało przetrwać trudne okresy i z każdym kolejnym miesiącem się umacniać. Pamiętam, jak pewnego dnia na lekcję zaprosił dziewczynę z Ruchu Światło-Życie. Opowiadała nam o tym, co robią, i jak tam jest fajnie, oraz zaprosiła nas do dołączenia do nich. Niewiele już pamiętam z tego czasu, ale w pamięci utkwił mi obraz tej dziewczyny, siedzącej na szkolnej ławce, uśmiechniętej, z zawieszonym na szyi symbolem Ruchu. Wtedy bardzo chciałam do nich dołączyć, ale rodzice zawsze uważali, że zajęcia pozalekcyjne przeszkadzają w nauce, i wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Musiały mi wystarczyć nabożeństwa, wymagane do przyjęcia bierzmowania. I na szczęście wystarczyły. Ks. Artur i zbliżenie się do Boga pomogły mi przetrwać wszystkie trudne okresy. Nigdy nie zdecydowałam się na próbę realizacji mojego planu.

Aktualnie znajduję się również w dość trudnym okresie. Po porodzie posypała się lawina negatywnych emocji związanych z rodzicami, ich rodzicielstwem i moim czasem dzieciństwa. Od dłuższego czasu jestem zagubiona, a praca z tymi tematami na terapii powoduje, że od dawna niewiele rzeczy sprawiało mi radość i czułam bardzo dużo nienawiści, smutku i żalu, które przysłaniały pozytywne emocje. Do tego dochodziły problemy w dogadywaniu się z mężem, zmęczenie obowiązkami domowymi oraz trudna i wymagająca praca. W takim czasie, kilka miesięcy temu, przypadkiem na Facebooku zauważyłam post udostępniony przez znajomą o rekolekcjach. Już od jakiegoś czasu nie byliśmy z mężem zadowoleni z tego, jak wygląda nasza wiara i związana z nią praktyka, ale nie bardzo wiedzieliśmy jak to poprawić. Stwierdziliśmy, że takie rekolekcje mogą być dobrą okazją do pogłębienia naszej wiary i naprawy naszych relacji. Po kilku dodatkowych i przypadkowych zachętach zdecydowaliśmy się jechać. Po cichu liczyłam na cud. Jeśli nie to, to nie wiem co nam mogło pomóc wreszcie się dogadać. Oczywiście im bliżej wyjazdu, tym bardziej wydawało mi się, że to był zły pomysł, bo to jednak nie dla nas. Niby jak mogą nam tam pomóc? Ale pojechaliśmy.

Pierwszy dzień, pierwsza konferencja, pierwsze dzielenie w kręgach. Przede mną siedzi dziewczyna, która wygląda jak dziewczyna, która kilkanaście lat temu opowiadała mi o Ruchu Światło-Życie. Do tego z mojej rodzinnej dzielnicy. To niemożliwe. Pytam ją. A jednak to ona! Od tego momentu, przez cały okres rekolekcji po kawałku wracają do mnie fragmenty tamtych czasów, gdy było tak strasznie trudno. W każdym usłyszanym świadectwie wyłapuję kawałek związany z trudami, z jakimi borykałam się w domu rodzinnym lub borykam się teraz. Dociera do mnie, że wtedy nie powinnam była przetrwać. Nawet teraz nie potrafię sobie wyobrazić, jak można było przetrwać w takich warunkach. A jednak przetrwałam. Przetrwałam ja, przetrwali też inni – chyba jeszcze trudniejsze rzeczy. Gdy prowadząca krąg prosi mnie o napisanie świadectwa, w mojej głowie składa się kompletnie coś innego. Co nie jest jeszcze pełnym świadectwem. Może kiedyś będzie, ale jeszcze nie teraz. Ale wieczorem, ostatniego dnia rekolekcji, wraca do mnie ta historia, wszystko składa się w całość. Od kilku miesięcy modliłam się o to, żeby Bóg prowadził nas swoją ścieżką i pokazywał nam drogę. I to właśnie zrobił wysyłając nas na te rekolekcje. Poczułam, jak przez nieprawdopodobne spotkanie tej samej osoby po kilkunastu latach Bóg mówi do mnie: „To jest ta droga. Właśnie na nią wchodzisz”.

Z rekolekcji wyjechałam z nadzieją i postanowieniem, aby w trudnych chwilach iść do Boga. Przetrwałam wtedy, bo Bóg mi pomagał. Przetrwam i teraz, również z Bożą pomocą. Bo On mnie kocha zarówno miłością matczyną jak i ojcowską. Nie jestem i nigdy nie byłam sama w moich problemach.

Chwała Panu!

Magdalena
-----

Jesteś tu:

Serwis wykorzystuje pliki cookies w celach wskazanych w polityce prywatności. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies, w zakresie odpowiadającym konfiguracji Twojej przeglądarki.

Polityka prywatności