Świadectwa z Afryki 2020

Mimo pandemii 2 osobom z naszej diecezji udało się w tym roku posługiwać na rekolekcjach w Afryce. Poniżej zamieszczamy krótkie świadectwa. Po więcej zapraszamy już wkrótce na Facebooka (https://www.facebook.com/oaza.warszawa). Dziękujemy za wszelkie wsparcie modlitewne i finansowe. Dzieło oazy w Afryce cały czas trwa, więc można dorzucić swoją cegiełkę:
https://wspieram.oaza.pl/campaigns/krok-do-jezusa/
https://wspieram.oaza.pl/campaigns/magdanamisje/

KENIA 2020

31.08.2020 roku dane mi było po raz pierwszy postawić nogę na afrykańskiej ziemi. Wraz z czterema innymi kompanami podróży – niektórymi bardziej wprawionymi ode mnie – pokonaliśmy kilka tysięcy kilometrów, łącznie koło 20 godzin podróży, aby dotrzeć wreszcie do pierwszego punktu naszej kenijskiej przygody: Domu Dziecka Shalom w miejscowości Mitunguu, niedaleko miasta Meru.

Ogrom radości, miłości, uśmiechów i dobrych słów, jakie otrzymałam ze strony dzieci, młodzieży, a także ich opiekunów jest naprawdę nie do opisania. Czuć, że to miejsce nie jest tylko domem dziecka, szkołą, uniwersytetem, ale – co najważniejsze – jest wspólnotą. Codziennie o 7:00 rano dzień rozpoczyna się tam wspólną Mszą Świętą. Mimo że brakuje pieniędzy, a czasem i wody czy prądu, to tak naprawdę najważniejszą potrzebą w Shalom, jaką trzeba starać się choć trochę zaspokoić, jest potrzeba bliskości, miłości i przytulenia – większość dzieci sama bardzo tego szuka, wieszając się zabawnie na szyi czy próbując na mnóstwo różnych sposobów przykuć uwagę „białych gości”. A jeśli jakieś dzieci nie okazują tego tak otwarcie, to po bliższym ich poznaniu okazuje się, że albo są po prostu zbyt nieśmiałe, albo zostały w przeszłości zranione tak mocno, że do bliskości drugiego człowieka muszą się dopiero przekonać – co jest tylko kolejnym argumentem dla próby bycia z nimi coraz bliżej!

Niejako z bólem serca po kilku dniach opuszczałam Shalom, na szczęście z wizją, że za dwa tygodnie zobaczę się ze wszystkimi dziećmi ponownie, ponieważ tym razem czekała nas kolejna przygoda, jaką było poprowadzenie dwóch tur rekolekcji ewangelizacyjnych w plemieniu Pokot – jakieś 15 godzin podróży busem od Mitunguu. Na parafii w Kachelibie (bo tak nazywała się miejscowość, w której miałam głosić Słowo Boże) przywitało nas trzech księży z trzech różnych krajów – Kenii, sąsiadującej Ugandy oraz… Filipin! Gdy dowiedziałam się, że są to ojcowie Kombonianie – wszystko stało się jasne. Wraz z pomocą kilkunastu kenijskich animatorów przyjęliśmy więc pierwszą grupę naszych uczestników – młodzieży, liczącej w sumie ponad 90 osób. Było to nie lada wyzwanie, jednak Pan Bóg nie spuszczał nas z oczu – w ciągu jedynie pięciu dni rekolekcji stworzyliśmy żywą wspólnotę, w duchu naszego oazowego charyzmatu, do tego stopnia, że uczestnicy smucili się, że muszą wyjeżdżać. Jest to dla nas motorem, aby wrócić do Pokot i próbować siać zamysł ks. Blachnickiego jeszcze wyraźniej! Zwłaszcza, że wszystkie praktyki Ruchu Światło-Życie wydały nam się w tym miejscu naprawdę niezwykle potrzebne i pomocne.

Naszą drugą grupą docelową byli katechiści – tych pojawiło się 25, a ich doświadczenie, otwartość i poczucie humoru, także i w tym przypadku (oczywiście z największym wkładem Ducha Świętego, ale to raczej oczywiste) pomogło nam zawiązać kolejną wspaniałą wspólnotę, która stała się zaufanym miejscem do dzielenia i wymiany doświadczeń, a także trudności, które można napotkać głosząc Dobrą Nowinę. Rekolekcje dla katechistów były o tyle ważne, że ci wracają potem do swoich outstation (kaplic wypadowych), do których księża z parafii przyjeżdżają na Mszę czasami zaledwie raz na dwa miesiące (Kacheliba liczy koło 85km, tyle muszą czasem przemierzać księża, aby dotrzeć do wiernych). Stąd też tak istotna rola wspomnianych katechistów, którzy w niedzielę, pod nieobecność księdza, prowadzą nabożeństwa, modlitwy, śpiewy, a także mogą udzielać sakramentów. Innymi słowy: robią wszystko, aby wiara nie gasła! Miałam przyjemność odwiedzić jedno z takich właśnie outstation i zobaczyć działającą tam prężnie dwójkę naszych katechistów.

Jako że nic nie może przecież wiecznie trwać, przyszedł czas, aby wrócić, jednak nie do ojczystego, a do afrykańskiego domu – do Shalom. Dopiero gdy dziesiątka moich ukochanych małych podopiecznych rzuciła mi się na szyję, poczułam, że znowu jestem częścią tej społeczności. Miałam okazję spędzić w tym miejscu jeszcze ponad tydzień, poznać jeszcze więcej osób, usłyszeć jeszcze więcej, często wstrząsających, historii życia, przejść się po targu w Mitunguu, wylicytować awokado w zawrotnej cenie 20 szylingów kenijskich (niecałe 2 polskie złote), a także napawać się nie byle jakimi widokami.

Na koniec przeżyłam jeszcze swój mały epizod w Nairobi, który obejmował zwiedzenie Bazyliki katedralnej pw. św. Rodziny, szybki spacer po okolicach centrum miasta, obowiązkowy przystanek na zakup pamiątek oraz poznanie kilku nowych, przemiłych ojców Kombonianów – w tym naszego rodaka, ojca Maćka, który w Kenii rezyduje już od… kilkunastu lat! W każdym razie, przyszedł w końcu czas na powrót i tak oto 02.10. ujrzałam ponownie polskie napisy na warszawskim lotnisku Chopina.

Podsumowując? Niesamowity czas działania Ducha Świętego i czuwania Bożej Opatrzności nade mną i wszystkimi, dosłownie wszystkimi, których Ten na Górze postawił na mojej drodze. Czas z jednej strony trudny, męczący, a z drugiej strony dający tyle radości, wiary i nadziei, że mogę powiedzieć tylko jedno słowo: Dziękuję.

Julka

TANZANIA 2020

W październiku tego roku (2020) w Moshi w Tanzanii na Uniwersytecie Mwenge odbyły się rekolekcje I i II stopnia ONŻ. Miałem przyjemność być animatorem grupy i animatorem liturgicznym na II stopniu.
Jak łatwo się domyśleć w normalnych okolicznościach taki wyjazd wymaga trochę środków i przygotowań, a co dopiero w czasach pandemii.
W każdym razie jeszcze w styczniu miałem w planie jechać też na II stopień, ale w zupełnie innym składzie diakonii, do Kenii, i nie w październiku, ale w sierpniu. Stało się jednak inaczej, a sytuacja zmieniała się do ostatnich dni przed wyjazdem.
Mimo tej niepewności udało się zrealizować sporo przygotowań, od typowo podróżniczych – szczepionki, leki, paszport, bilety, po typowo misyjne – wprowadzenia w różnice kulturowe, co ze sobą zabrać, jak się ubierać oraz oazowe – przygotowanie spotkań, modlitwy po angielsku i uczestnictwo we Mszy Św w tym języku.
W końcu spotkaliśmy się po raz pierwszy twarzą w twarz (wcześniej tylko na Zoomie) na lotnisku w Warszawie z Alicją z Żor i ojcem Janem z Ołomuńca w Czechach.
Po długiej podróży (jakieś 30 godzin, większość w maseczkach) dotarliśmy do Kilimanjaro International Airport, skąd odebrali nas Deogratius i Thomas i zawieźli do Moshi.
Po raptem 2 dniach przygotowań, zakupach i ogarnięciu trochę przestrzeni na uniwersytecie mogliśmy już przywitać uczestników w liczbie 9 mężczyzn i 6 kobiet, wszyscy w wieku studenckim. I rozpoczęliśmy rekolekcje. Równolegle rozpoczął się również I stopień, prowadzony na razie przez Richarda i Laurenta oraz księdza Henry’ego, którym pomagała siostra Emmacindy. Pierwszego dnia rekolekcji dołączyła do nich Ewa, a do nas szóstego dnia Magda, które przyjechały z Kenii. Plan był oczywiście inny, ale w Afryce planować trzeba, ale plany zmieniać dość często 🙂
Przez tydzień towarzyszył nam również ojciec Tomasz z Dar Es Salam, który pomagał nam i przyglądał się oazie.
Na uniwersytecie warunki do prowadzenia rekolekcji były bardzo przyzwoite – mieliśmy dostęp do dużego kościoła (od czasu do czasu tylko zajętego na niezapowiedziane sprzątanie 😉 ), sal konferencyjnych z dostępem do rzutnika, wody pitnej nawet dla Europejczyków, przyzwoitej stołówki (chociaż bez słodyczy i słodzonych napojów schudliśmy po 5 kg w 3 tygodnie), a wszystko w niedużej odległości.
Ale przede wszystkim pomagał wielki zapał i zaangażowanie uczestników. Rzeczywiście chcą oni się formować i próbowali jak najbardziej wykorzystać naszą obecność.

Drugi stopień nie jest przecież łatwy, a bariera językowa i różnice kulturowe nie pomagają (chociaż z tym ostatnim nie było wcale tak źle). Na bardzo dobry grunt pada również w Tanzanii idea KWC, do którego przystąpiło wielu uczestników.

Z Tanzanii wyjechałem z poczuciem, że warto tam jeździć, bo przynosi i będzie to przynosić owoce. No i z żalem, że nie było okazji wejść na Kilimanjaro, które widzieliśmy praktycznie codziennie :).

Damian