COM – trochę „inna” relacja

W dniach od 25 do 28 maja odbywała się na Kopiej Górce w Krościenku kolejna już Centralna Oaza Matka. Chcielibyśmy podzielić się z Wami doświadczeniem tego czasu. Nie będzie to zatem typowe (ani do końca normalne) sprawozdanie. Wyczerpujące informacje dotyczące poszczególnych wydarzeń znajdziecie na ogólnopolskiej stronie Ruchu: http://www.oaza.pl/dokument.php?id=3860. Zajrzyjcie tam koniecznie!

Zacznijmy od tego, jak było spokojnie! Na co dzień żyjemy w biegu: praca – szkoła, szkoła -praca. A tu udało nam się nawet przespacerować po Krakowie w poszukiwaniu jedzenia i kolczyków. Na miejsce dotarliśmy na tyle wcześnie, żeby się rozpakować i wziąć udział w nieszporach rozpoczynających COM. Krościenko przywitało nas wyśmienitą pogodą, wbrew wszystkim wrednym prognozom, które zwiastowały deszcz i chłód. Nie zabrakło też życzliwych ludzi – pań z Instytutu, kolegów i koleżanek z diecezji i nie tylko, rodzin z Domowego Kościoła, które ratowały nas ciepłym bigosemJ Dziękujemy! A teraz o tym, co nas poruszyło do żywego:

 Centralna Oaza Matka - Dunajec

Ania – lubi św. Antoniego, socjologię i Alberta, mieszka w Słomczynie i jest z tego dumna

Moja droga na COM była dość długa. Wprawdzie połączenie kolejowe pomiędzy Krakowem a Warszawą jest bez zarzutu, a przejażdżka autobusowa do Krościenka też nie trwa długo, to jednak potrzeba było ponad 12 lat (sic!), abym znalazła się na Kopiej Górce właśnie wtedy, kiedy cały Kościół oczekuje Zesłania Ducha Świętego. Potraktujcie to jako zachętę. Nigdy nie jest za późnoJ

Najważniejszym doświadczeniem tego czasu było dla mnie kolejne już i bardzo radosne poszerzenie perspektywy patrzenia na Ruch. Dzieło ks. Franciszka staje się dziś bowiem bardzo konkretną pomocą w działaniu misyjnym Kościoła, i to nie tylko na krańcach świata (Filipiny, Australia? Czemu nie!) ale i wśród naszych europejskich sąsiadów, dotkniętych problemem jeszcze nie do końca przewidywalnej w swych skutkach laicyzacji. Ale dlaczego to ważne dla mnie? Bo dodaje otuchy! Pokazuje, że pomysł Pana Boga jest dużo ciekawszy niż wszystkie te lokalne kryzysy, osobiste problemy, diecezjalne niedociągnięcia, które przecież jednak trochę na co dzień męczą. Na pewno mogą się one stać drogą oczyszczania i dojrzewania do ofiarnej służby. Ale bez Chrystusa nie damy sobie z nimi rady. Przecież mamy działać z Nim. A raczej On ma działać najpierw w nas, a potem przez nas. Spotkanie z innymi ludźmi, doświadczenie jedności w różnorodności, modlitwa z mocą i bez ociężałych schematów (Tak, da się!!!) w oczekiwaniu na Wylanie Ducha to było to, czego potrzebowałam i co stało się udziałem wszystkich uczestników Centralnej Oazy Matki. Kolejny moment kulminacyjny, błogosławieństwo do posługi animatorskiej to nie był powód, dla którego zdecydowałam się na wyjazd. Taka możliwość i pragnienie objawiły się trochę później. Ale one też były dla mnie wielką radością, a teraz są też zachętą do tego, żeby się starać bardziej i pozwolić prowadzić Duchowi Świętemu tak, jak On to sobie zaplanuje, bo to będzie dobre. Na pewno.

 Centralna Oaza Matka - Krzyż foska

Albert – lubi obserwować ptaki drapieżne, chodzić po górach i pić kawę, mieszka w Brwinowie

Na COM jechałem przede wszystkim dlatego, żeby otrzymać błogosławieństwo do posługi animatora. Już od dawna o tym myślałem, ale jeszcze kilka lat temu nie byłem w stanie spełnić wszystkich wymagań. Po rekolekcjach 3 stopnia ONŻ rozpocząłem wprawdzie Szkołę Animatora (która wówczas odbywała się w Brwinowie), ale z różnych powodów nie byłem w stanie jej kontynuować. Bardzo tego żałowałem. 2 lata temu postanowiłem, że mimo wielu różnych absorbujących obowiązków, także tych oazowych, rzeczywiście chcę się tego podjąć. Szkoła animatora miała wtedy jeszcze postać weekendowych sesji. To był naprawdę świetny czas! Cieszę się, że się na to zdecydowałem, a w obecnym roku formacyjnym mogę już pomagać w tworzeniu Dni Wspólnoty Animatorów i podejmować posługę w Diakonii Formacji Diakonii. Przyszedł więc czas aby poprosić o błogosławieństwo do posługi animatorskiej 🙂

Generalnie cały pobyt w Krościenku był dobry, ale chyba nie nadzwyczajny. Nie chcę być źle zrozumiany. Nie chodzi mi o to, że było nudno, albo że wszystko już wiem, wszystkich znam więc cały pobyt potraktowałem to jak wycieczkę w góry. Na pewno nie! W Krościenku czuję się z jednej strony bardzo wysoko – dość wysoko nad poziomem morza, ale przede wszystkim wysoko w Ruchu, wśród osób bardzo zaangażowanych, oddanych charyzmatowi naszego Ruchu całym sercem, ale z drugiej strony czuję, że po prostu jestem u siebie. Szczególnie ta druga myśl mi towarzyszyła podczas COMu. Jeśli mogłem jakoś pomóc, posługiwać podczas liturgii itp., to chętnie to robiłem. Jeśli sam chciałem kogoś poprosić o pomoc to wiedziałem, że mogę na nią liczyć. Wszystko było z jednej strony bardzo uroczyste, a z drugiej tak zwyczajne i dobre.

Na koniec jeszcze tylko taki żarcik sytuacyjny. Błogosławieństwo animatorskie przyjmowało ok. 70 osób. Było nas zatem sporo. Wszyscy spotkaliśmy się w sobotę z Dorotą Domańską z CDM, która powiedziała nam jak technicznie będzie to wszystko wyglądało. Natomiast w niedzielę, przed Jutrznią z błogosławieństwem w odpowiedniej kolejności ustawiła nas Ania Pełka. Wszystko byłoby dobrze gdyby ks. Aleksander Suchocki nie pomieszał kartek z listą kolejności. W zasadzie to był chyba błąd ceremoniarza, który nie podał na czas odpowiedniej kartki księdzu. Mniejsza o to. W każdym razie efekt tego zamieszania był taki, że zostałem wywołany jako pierwszy – ku mojemu i na pewno nie tylko zdumieniu… Byłem lekko zmieszany, ale wystąpiłem do przodu. Podszedłem do Generała, który chyba zdążył się zorientować, że coś jest nie tak, ale już gotowy do założenia mi krzyża powiedział: No jak już jesteś, to Ci założę krzyż. Być może to jakiś znak dla mnie żebym z jeszcze większym zapałem i entuzjazmem podejmował służbę…

 

Ania Stężycka i Albert Dylewski

Fot.: Adam Kania, Albert Dylewski (komórką z Sokolicy)