Przeglądając 118 „List do wspólnot rodzinnych”, natknęliśmy się na świadectwo Leny i Janusza: „jeśli Bóg pozwoli, w sierpniu przeżyjemy nasze osiemdziesiąte rekolekcje”.
80 rekolekcji w trakcie 27 lat w Domowym Kościele!
A my na nasze pierwsze rekolekcje formacyjne pojechaliśmy dopiero po 3 latach we wspólnocie, i to z dużymi oporami. I po tym I stopniu, niestety, też nie urosły nam skrzydła. Na kolejne rekolekcje wybraliśmy się znów dopiero po 3 latach. Co nam przeszkadzało? Wcale nie brak urlopu czy finanse, ale zamiłowanie do wygody i przekonanie o prawie do wypoczynku.
A jednak Pan Bóg działał! Powoli, stopniowo wzbudzał w nas przekonanie, że nawet jeśli nie czujemy potrzeby rekolekcji, to … i tak ich potrzebujemy. Można powiedzieć, że to trudne zobowiązanie, jakim są rekolekcje formacyjne, przyjęliśmy „na wiarę”. Zaufaliśmy Bogu, że tak jest lepiej dla nas, dla naszego małżeństwa, naszych dzieci, naszego wzrostu duchowego, że tak po prostu ma być. Dlatego po skończonej formacji (ORAR I, ORAR II, OR I, OR II, OR III oraz Triduum Paschalne) nawet przez myśl nam nie przeszło, że teraz już możemy spocząć na laurach i ograniczyć się do przyjemniejszych, bo krótszych, rekolekcji tematycznych (do których nota bene zawsze bardziej nas ciągnęło).
W sierpniu tego roku wybraliśmy się do Laskowic, by po 8 latach znów wziąć udział w Oazie Rodzin I stopnia. Jakże inne było to uczestnictwo od tamtego! Ze zdumieniem zdaliśmy sobie sprawę, że z naszego pierwszego I stopnia prawie nic nie pamiętamy. We wspomnieniach przetrwały, niestety, głównie kwestie ze sfery profanum: pozostawiające co nieco do życzenia warunki mieszkaniowe, niewygodne ławki w kaplicy, za długie konferencje…
W Laskowicach luksusów też próżno by szukać, więc… ich nie szukaliśmy. Staraliśmy się skupiać na tym, co najważniejsze podczas rekolekcji. Na tym, że jest to czas specjalny, czas dany nam przez samego Boga. Czas, w którym On do nas mówi. I tylko od nas zależy czy Go usłyszymy, czy przeciwnie, skupimy się na niedogodnościach typu wczesne wstawanie, ciągłe dyżury w kuchni, hałasujące dzieci, komary, mało albo nie takie jedzenie itd. (każdy prawdopodobnie mógłby jeszcze długo uzupełniać tę litanię utrapień).
Pamiętając, że sami „nic nie możemy”, nieustannie modliliśmy się o to właściwe nastawienie. Powierzaliśmy Bogu nasze rozproszenia i złe myśli, a On sprawiał, że przeżywaliśmy ten drugi I stopień w pełni świadomie, od pierwszej Jutrzni do Godziny Świadectw. Każda homilia i każda konferencja wnosiły nowe treści, skłaniały do głębokiej refleksji i postanowień trwania w większej bliskości z Bogiem, z małżonkiem, ze wspólnotą.
No, właśnie, wspólnota… Jej zawiązywanie się na rekolekcjach to prawdziwy cud dziejący się na naszych oczach. Obcy sobie ludzie, sprzyjające konfliktom warunki, a mimo to wszyscy stają się sobie coraz bliżsi. W każdej sytuacji zakładają dobrą wolę drugiej osoby, drugiego małżeństwa. Nie doszukują się podtekstów, nie martwią się „co o mnie powiedzą inni”. Po 15 dniach wyjeżdża się w przekonaniu, że TAKICH wspaniałych ludzi już więcej nie spotkamy. Tylko na rekolekcjach możliwe jest coś takiego!
I na koniec chcemy jeszcze raz wrócić do świadectwa Leny i Janusza, do ich przekonania, że „o wyjeździe decydujemy sami”. To przekonanie w pełni podzielamy. Jeśli ufamy Bogu, to nie możemy odkładać tej decyzji, usprawiedliwiając się przeciwnościami losu. To Bóg jest Panem naszego życia, a nie odwrotnie. On ma Moc, by usunąć z naszej drogi wszelkie przeszkody. Ale to my musimy Go o to poprosić i zdecydować, że JEDZIEMY.