Niedziela Chrztu Pańskiego. Od kruchty

Jak Niedziela Chrztu Pańskiego wyglądała „z przodu”, to wiemy – wystarczy obejrzeć zdjęcia Maćka. Ale jak wyglądała od strony kruchty?

Po pierwsze, schody. Schody są interesującym obiektem dla wielu. Na przykład dla młodej osóbki w różowym skafandrze, która niedawno nauczyła się chodzić. Bieganie w zasadzie opanowała (bo po co chodzić, skoro można biegać, prawda?), natomiast schody stanowiły nadal ekscytujące wyzwanie. Młodych osóbek płci obojga było zresztą więcej. Niektóre tańczyły w rytm pieśni – solo na własnych nóżkach lub w objęciach tatusiów.

Po drugie, stolik z darami. Można było obserwować od kuchni, jak „pracuje” diakonia liturgiczna. I oglądać uśmiechy zbierających kolektę.

Po trzecie, ludzie. Stanie z tyłu umożliwia identyfikowanie znajomych po fryzurach i kolorach odzieży wierzchniej. Ale – przede wszystkim – daje możliwość kontaktu (przynajmniej wzrokowego) z osobami, które zajrzały do katedry, bo zaintrygowały je światło i dźwięk. (W tym sensie Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, ściągająca rzesze ludzi na Stare Miasto, jest naszym sprzymierzeńcem). Niektórzy pytali, co tu się dzieje, inni podchodzili bliżej, jeszcze inni po prostu zostali. Zadziałała „magia” pięknej liturgii. I – tak mi się wydaje – wizerunek Kościoła, pełnego życia i wigoru, a w dodatku… bardzo eleganckiego (tak, tak!).

Po czwarte, było nas mało. Słyszałam, że mniej niż w zeszłym roku. Z tyłu widać to doskonale. Oczywiście, nie chodzi o ilość, lecz o jakość. Ale to tylko pół prawdy. Kościół jest matką, która chce rodzić Chrystusowi nowe dzieci. Czuję się zaproszona do modlitwy za różnorodne oazy ewangelizacyjne, które odbędą się podczas najbliższych ferii.

Agnieszka Salamucha