ORAR I Rościnno, 7-13.08.2011 – świadectwo Ani i Marcina Śliwa

WAKACJE Z BOGIEM

Jest wtorkowy wieczór. Dzwoni telefon, odpowiednia melodyjka podpowiada mi, że dzwoni ktoś z grona „zaufanych”. Sam telefon mnie nie zdziwił, ale treść przekazana przez osobę dzwoniącą – jak najbardziej. Przez kolejne minuty, które nastąpiły po rozmowie, zastanawiałem się, czy to żart, będąc pewnym, że za chwilę ktoś wyskoczy i nawiązując do znanego programu telewizyjnego zawoła: „Mamy Cię”. Nikt nie wyskoczył, a życie potoczyło się dalej… Dlaczego ta sytuacja zdziwiła mnie aż tak bardzo? Otóż dlatego, że zostałem poproszony przez prowadzących o napisanie świadectwa, „duchowej relacji” z rekolekcji ORAR, które odbyły się w dniach 7–13 sierpnia tego roku w Rościnnie. Ja, który przez ostatnie miesiące przeżywałem posuchę (niejednokrotnie stanowiąc antyprzykład), a mój udział w rekolekcjach był ostatnią szansą na rzetelne poukładanie sobie spraw duchowych.

Decyzja o tym, że jedziemy na rekolekcje została podjęta kilka miesięcy wcześniej, zanim dowiedzieliśmy się o tym, że po raz trzeci zostaniemy rodzicami. Po tym nastąpił długi okres oczekiwania na potomka, po czym znając datę narodzin stwierdziliśmy, że z 1,5 miesięcznym dzieckiem możemy pojechać na rekolekcje. Wiedzieliśmy, że łatwo nie będzie. Jednak mając na uwadze to, że jest to dla mnie ostatnia szansa nabrania powietrza w „duchowe żagle” – zaryzykowaliśmy. Przynajmniej wtedy myśleliśmy, że ryzykujemy… Teraz jestem przekonany, iż miało tak być i żadnego ryzyka nie było. Tak czy inaczej, jadąc na rekolekcje pożyczonym przez dobrych ludzi samochodem, jechałem już nieco zmieniony z powodu osobistych wydarzeń (miały miejsce w dniu narodzin mojej córki), o których nie będę się tutaj rozpisywał.

Pierwsze wrażenie: całe szczęście, że to tylko kilka dni. Byłem gotowy na wyzwanie duchowe, byłem całkowicie otwarty na działanie Ducha Świętego (chyba po raz pierwszy), ale przede wszystkim zaczęło mi zależeć na bliskości Pana Boga. Wtedy tego nie zauważałem, bo obiecałem sobie, że nie będę się do niczego uprzedzał i z perspektywy czasu widzę jak wielkie owoce przyniosła taka postawa. Czas rekolekcyjnych „zmagań” przebiegał dla nas pod znakiem biegania za młodszym synem oraz usypianiem córki i był trudny organizacyjnie. Mimo to, z całą stanowczością mogę powiedzieć, że dla mnie był najbardziej owocny ze wszystkich dotychczasowych rekolekcji. Na rekolekcje zapisałem się, bo żona chciała, pojechałem, bo chciałem, a wyjeżdżać musiałem. Po raz pierwszy czułem, że czas rekolekcji był dla mnie czasem błogosławionym, czasem naprawy relacji z Panem Bogiem. Tych relacji, które przez poprzednie miesiące sukcesywnie psułem.

Czas rekolekcji pozwala nam na wyciszenie się i oderwanie od „wyścigu szczurów”, w którym uczestniczymy na co dzień. Jednak jest także doskonałą okazją przekazanie dzieciom prawdziwych wartości. Głęboka wiara i „zdrowe” relacje z Panem Bogiem są jednym z nich. Rekolekcje to niewątpliwie doskonały czas na zgłębianie wiary i wymianę poglądów religijnych. Jednak dla mnie najcudowniejszą chwilą tych rekolekcji była możliwość podziękowania Panu Bogu za moją żonę Anię, za to, że pomimo mojej wątłej chęci do uczestniczenia w życiu kręgu DK (którego notabene byliśmy animatorami) nie czyniła mi wyrzutów – zachęcając jednocześnie swoją postawą. Tę chwilę, modlitwę małżonków, przeżyłem najmocniej i mógłbym powiedzieć, że był to mój „duchowy szczyt”. Jednak po drodze było tak wiele „duchowych pagórków”, że na koniec rekolekcji czułem się cudownie. Naładowany energią, odzyskawszy wiarę w sens pracy w kręgu DK i poczucie bliskości Boga, wyjeżdżałem z Rościnna przekonany, że nieodgadniona jest Wola Boża. Wcześniej nigdy bym nie pomyślał, że te kilka dni tak bardzo może odmienić moje nastawienie.

Ostateczne wrażenie: dziękuję Bogu, że trwa przy mnie pomimo moich słabości i błędów oraz za moje wspaniałe dzieci i cudowną żonę, która niewątpliwie wniosła ogromny wkład w to, że przeżyłem to, co opisałem powyżej i nabrałem chęci do rozwoju duchowego. I właśnie to jest dla mnie bezcenne. Za całą resztę… zapłacisz wiadomo jaką kartą 🙂 I gdy wyjeżdżając z Rościnna myślałem, że to koniec „wakacji z Bogiem” – myliłem się po raz kolejny. Tydzień później rozpoczęliśmy z moim starszym synem Filipem kolejny etap tych wakacji – tym razem w postaci rejsu żeglarskiego po Mazurach organizowanych przez fundację „Przystań”. Tam również czułem nieustanną obecność Boga przy sobie. Teraz już wiem czego chcę – pragnę, aby takie „wakacje z Bogiem” trwały całe życie, nie tylko moje, ale także mojej rodziny.

Ania i Marcin Śliwa
DK Rejon Nadwiślański